czwartek, 30 czerwca 2016

Jak było z tą vizą

29 czerwca miałam umówioną wizytę w ambasadzie na godzinę 10:30. Nie wiem skąd wzięła się ta godzina. Z własnego doświadczenia i z tego co mówią inni słyszałam, że wszyscy załatwiali vize o wcześniejszej porze. Ja nie narzekam, przynajmniej się wyspałam. Jako, że podczas składania wniosku było napisane żeby nie przychodzić wcześniej, a nie uśmiechało mi się czekać przed budynkiem, byłam na miejscu punktualnie. Nie jestem jeszcze pełnoletnia więc mogłam wejść z mamą (zawsze to raźniej). 


Zapomniałam zrobić zdjęcia jak wygląda ambasada z zewnątrz więc wzięłam z google
Na wejściu musiałam dać do wglądu swój paszport i oddać telefon. Potem przeszłam przez bramkę (taką jak na lotnisku) i mogłam iść dalej. W kolejnym punkcie ponownie dałam paszport,
potwierdzenie zapisu na spotkanie i jeszcze dokument, na którym było napisane o jaką vizę się ubiegam. Na koniec dostałam numerek, taki jak na poczcie i zostałam skierowana do okienka. 
Tam ponownie dawałam paszport i potwierdzenie zapisu oraz wpłaty po czym musiałam przejść do kolejnego okienka. Już nie będę pisała, że dawałam paszport bo to robi się nudne. Wiadomo jest to procedura, której nie da się obejść. W każdym razie przy każdym okienku go dawałam. Przy okienku nr 2 pobrano ode mnie odciski wszystkich palców. Najpierw 4 palce lewej ręki, potem prawej a na koniec oba kciuki. I nadeszła chwila kiedy czekałam na ostatnie trzecie okienko gdzie miałam rozmawiać z konsulem. Gdy już wysiedziałam swoje w kolejce na tablicy wyświetlił się mój numerek. Podeszłam, a tam pani się mnie zapytała czy umiem i czy możemy rozmawiać po angielsku.  
Jestem ciekawa czy ktoś jej kiedyś odmówił i dostał vize. Wolałam jednak nie ryzykować. Umiem skleić jakieś zdania po angielsku poprawne lub mniej ale dogadać się dogadam. 
Pani zapytała się mnie: 
- jaką chce vizę
- po co tam jadę
- do jakiej szkoły będę chodziła 
- czy jakaś rodzina będzie mnie gościć
- w jakim mieście będę mieszkała
- na ile jadę
- czy byłam kiedyś za granicą a jak tak to gdzie...
- czy byłam kiedyś w USA a jak tak, to ile razy i na jaki czas...
Potem spytała się mojej mamy czy to ona i mój tata będą mnie utrzymywać i wysyłać pieniądze oraz jaki jest ich zawód. 
Na koniec zapytała się mnie czy mam do niej jakieś pytania, uśmiechnęła się i powiedziała "Your visa is approved".
Teraz tylko muszę czekać, aż przyjdzie paszport i witaj przygodo! 
Chwilami zapominam, że lecę na 10 miesięcy i zostawiam wszystko. Nawet w dzień zakończenia roku miałam wrażenie, że przecież zaraz tu wrócę. Póki co, muszę nacieszyć się wakacjami, które nie będą trwały 2 miesiące, bo na początku sierpnia, zaczyna się rok szkolny w mojej nowej szkole.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Energyladnia, Tatralandia, park linowy, czyli wycieczka szkolna

NIE oficjalnie wakacje zaczęłam już w drugim tygodniu czerwca. Nauczyciele już wystawili nam oceny, więc nie musimy się uczyć na sprawdziany czy kartkówki. Na lekcjach oglądamy filmy albo kończymy tematy z książek. W każdym razie nic ciekawego się nie dzieje.
Ostatnio w Dzień Dziecka mieliśmy dzień sportu połączony z ProjektemFIT czyli olimpiadzie, w której brałam udział. W tym dniu odbywały się mecze międzyklasowe m.in w siatkówkę, koszykówkę czy piłkę nożną. Był konkurs na najlepszy doping i nie zabrakło stoisk z lemoniadą i zdrowym jedzeniem.
Od 13 do 17 czerwca byłam na wycieczce szkolnej w Zakopanym i na Słowacji. Było bardzo fajnie!! Codziennie mieliśmy masę atrakcji i niezapomnianych przygód. Ale zacznijmy od początku...

DZIEŃ 1 - WIELICZKA
Wyjazd spod szkoły mięliśmy zaplanowany na 7.30. Jak to zazwyczaj bywa na wycieczkach wyruszyliśmy z 40 minutowym opóźnieniem. Po drodze do miejsca zakwaterowania zwiedziliśmy kopalnie Soli w Wieliczce. Nie było to nudne zwiedzanie gdzie trzeba iść za przewodnikiem i słuchać co mówi. Dostaliśmy strój roboczy, kask, latarkę i ruszyliśmy pod ziemię. Nie wiem jak ten przewodnik się tam odnajdywał i bez mapy wiedział gdzie mamy się kierować. Te korytarze przypominały labirynt bez wyjścia. Każdy dostał swoje zadanie. Ja musiałam rozwalić ogromny kawałek kamienia solnego na mniejsze części grubym pniem.
Potem ruszyliśmy dalej autokarem do miejsca gdzie mięliśmy się zakwaterować. Z pokoju mięliśmy widok na góry a przed wejściem do domków było patio gdzie stały ławki i huśtawki a nawet trampolina. 
Na miejscu zjedliśmy obiadokolacje i do ciszy nocnej mięliśmy czas wolny.


DZIEŃ 2 - JASKINIE I NIEKOŃCZĄCA SIĘ WYPRAWA
Tak wyglądało wyjście z jaskini
Tego dnia spacerowaliśmy po Dolinie Kościeliska. Z uśmiechem na twarzy weszliśmy do autokaru zmierzając do naszego celu. Jak sama nazwa wskazuje miała to być dolina. Byliśmy przekonani, że za bardzo się nie zmęczymy bo przecież dolina to dolina, wysokich gór nie będzie. I tu się rozczarowaliśmy a raczej zawiedliśmy swoją głupotą. Były góry i to wysokie i strome, na których nie jedno z nas się przewróciło. Co prawda na początku szliśmy doliną a droga wydawała się niekończącym szlakiem, tak później musieliśmy wdrapać się po drabinie do jaskini. W środku znajdował się tunel, w którym zamontowany był łańcuch, którego trzeba było się trzymać żeby wejść na górę. Wyjście z tej jaskini graniczyło z cudem. Nie dość, że było stromo to jeszcze ślisko bo padał deszcz. Na jednej jaskini się nie skończyło... Następny punkt to Jaskinia Raptawicka. I znowu żeby do niej dotrzeć najpierw trzeba było się do niej wspiąć po górze. I nie, to nie była ostatnia jaskinia. W kolejnej korytarze były tak małe, że musieliśmy przejść ją na czworaka. W niej byłam bardziej skupiona na tym żeby moja głowa nie spotkała się z kamieniem niż żebym się nią zachwycała. W międzyczasie zaczął padać a w zasadzie lać deszcz. Cali mokrzy wróciliśmy do autokaru z czego kierowca nie był zachwycony.


   











DZIEŃ 3 - PARK LINOWY
Trzeciego dnia poranny jogging miałam zaliczony. Szliśmy z 30 minut pod górę tylko po to żeby zobaczyć fontannę i fragment pałacowych schodów zachowanych do dnia dzisiejszego. Nie wiem co może być w tym takiego fascynującego. Kazali się zachwycać, to nie będziemy odbierali nauczycielom tej przyjemności i na naszych twarzach co jakiś czas pojawiała się entuzjastyczna mina podziwiająca stare schody. Potem zobaczyliśmy małą i dużą Krokiew na której triumfował Adam Małysz. Następne odwiedzone przez nas miejsce to Krupówki. Tam mięliśmy pół godziny czasu wolnego. Pochodziliśmy sobie trochę po czym zobaczyliśmy McDonalda i aż żal było nam do niego nie wejść.
Najlepsze, czyli park linowy zostawili na koniec. Składał się z 3 punktów. Pierwsza to zwykły park linowy gdzie były przeszkody. Na początku byłam przerażona wysokością i przytulałam się do każdego napotkanego drzewa, które osiąkało żywicą. Z czasem zostawiłam je w spokoju i lina mi w zupełności wystarczała. Kolejny był zjazd tyrolką XXL (350m) Trasa składała się z 3 zjazdów. Przed ostatnim nie złapałam się liny i cofnęłam się na środek tyrolki tuż nad miejscem gdzie pasły się krowy. Do pomocy wkroczył pan, który musiał wejść między jakże miłe, muczące stworzenia i rzucić mi linę transportując do kolejnej stacji. Ostatni był skok z wieży mocy z 14m. Ja z niej nie skoczyłam czego teraz żałuje. Bałam się wejść na tą wysoką drabinę, a co dopiero z skakać z samej góry. W tamtym momencie gdybym miała wybierać między zjedzeniem rodzynek, a skokiem z tej wieży wygrałyby rodzynki (których nienawidzę). Gdyby ta decyzja miała zapaść dzisiaj: skoczyłabym.
Część grupy, która już skorzystała z tych atrakcji mogła wrócić do autokaru. I tu zaczął się problem bo nie wiedzieliśmy jak wrócić. Wybraliśmy drogę przez las, która jak się później okazało była prawidłowym zejściem. Schodziliśmy z 20 minut a nie obyło się bez ulewy. Byliśmy cali mokrzy i co jakiś czas wyciskaliśmy wodę z ubrań żeby nie były tak ciężkie. Cała torba mi przemokła i miałam tylko nadzieję, że telefon jeszcze "żyje". Druga część grupy przyszła chwilę po nas. Oni w porównaniu do nas wiedzieli jak wrócić. Zatrzymało ich jedynie stado owiec, które przechodziło przed nimi. 

DZIEŃ 4 - TATRALANDIA
Po śniadaniu z samego rana ruszyliśmy na Słowację. Tam główną atrakcją była Tatralandia, czyli aquapark. Jednak zanim tam dotarliśmy pojechaliśmy do kolejnej... jaskini. Tym razem Jaskinia Swobody (największa na Słowacji) . Nie żebym miała coś do jaskiń :p Jedyne co z niej zapamiętałam to to, że były tam jeziorka z czystą i przejrzystą wodą oraz że było lodowato. To ta powinna nazywać się Mroźna. Założenie tam krótkich spodenek nie było najlepszym pomysłem. W Tatralandii mieliśmy 3 godziny. Było tam mnóstwo zjeżdżalni, na których zjeżdżało się na pontonach albo na macie i basenów z ciepłą wodą. Na środku jednego basenu był nawet barek gdzie można było kupić picie. Wieczorem było ognisko ale że tego dnia był mecz Polska-Niemcy większość osób poszła go oglądać. 
Nie wiem co jest takiego fajnego w patrzeniu na piłkę, ale o gustach się nie dyskutuje. Obejrzałam jedynie ostatnie 5 minut i to mi w zupełności wystarczyło.

DZIEŃ 5 - ENERGYLANDIA

Ostatni dzień wycieczki spędziliśmy w parku rozrywki Energylandia. Nie zdążyliśmy dobrze wejść a już się rozpadało. Jedyny plus był taki, że wtedy były małe kolejki, jednak nie trwało to długo.  Przez 3 godziny zdążyłam wejść jedynie na 4 atrakcje. Było to kino 7D, splash battle, czyli armatki wodne, z których pływając strzelało się do innych, kolejny to spływ kopalnią złota gdzie wyszłam cała mokra  (włącznie z butami i włosami) i ostatnia Atlantis gdzie płynęło się łódką po falach. Największe kolejki były na roller coaster. 
Kiedy zobaczyłyśmy jak długa jest ta kolejka szybko zrezygnowałyśmy z pomysłu         żeby w niej stać. Do Warszawy wróciliśmy ok 21.


Z tej wycieczki najbardziej utkwiły nam w pamięci deszcz i kamienie, które towarzyszyły nam codziennie. Nawet przed wejściem do naszego pensjonatu nie było nic innego jak tylko... kamienie.
To była nasza ostatnia wycieczka szkolna przed wakacjami i zaliczam ją do jak najbardziej udanych!

Już wielkimi krokami zbliża się moja przygoda z wymianą. Zostało 50 dni. Niedawno wypełniłam wniosek o spotkanie w ambasadzie w celu załatwienia vizy studenckiej. Teraz muszę tylko czekać aż wyznaczą mi termin i wtedy będę już miała wypełnione wszystkie formalności. 


sobota, 4 czerwca 2016

Blisko, coraz bliżej...

Do mojego wyjazdu zostało już tylko 66 dni!!!
 Czas leci nieubłaganie.... Jeszcze niedawno składałam aplikacje a wylot wydawał się odległą przyszłością tak teraz zbliża się koniec roku szkolnego a co się z tym wiąże – nowy rozdział w moim życiu. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że zostawiam wszystko na 10 miesięcy i lecę za ocean. Nie wiem jak wytrzymam bez mojej rodziny, przyjaciół... W końcu stali się moją „codziennością“ i może nie doceniam tego bo mam ich na co dzień...? Dzięki Bogu ktoś wymyślił genialny wynalazek jakim jest internet! Skype to może nie to samo co wspólne wypady ale zawsze będę mogła ich zobaczyć. Póki co korzystam z każdej chwili żeby ze wszystkimi spędzić jak najwięcej czasu. 
Często wyobrażam sobie jak będzie tam gdzie trafię. Nie wiem czy to dobrze czy źle - w każdym razie nie potrafię sobie nie wyobrażać. Jestem optymistką iiiiii tego się trzymajmy.
Jednej rzeczy jestem pewna. Nie żałuję, że podjęłam tą decyzje i to raczej się nie zmieni. 


Do USA lecę 9 sierpnia z jednym z exchange studentem więc przynajmniej będzie nam raźniej. Rok szkolny zaczyna się parę dni po moim przylocie więc nie będe miała za wiele czasu na „oswojenie się“ z otoczeniem – może to dobrze... przecież ile mozna zapoznawać się z okolicą, tyle wystarczy ;p
A co do mojej host rodzinki – często piszemy na messengerze. Ostatnio wysłałam im paczkę ze słodyczami i albumem, ale jeszcze nie doszła. Jestem ciekawa czy będą im smakowały!