sobota, 6 sierpnia 2016

3 dni do wylotu, problemy z walizką?!?

Powoli zaczyna do mnie dochodzić to, że lecę. Z jednej strony jestem bardzo podekscytowana, a z drugiej jest mi smutno, że nie będzie mnie tak długo w domu i nie zobaczę "na żywo" znajomych twarzy. Jednak ciągle nie mogę w to uwierzyć, jak długo mnie nie będzie. 
Jest wiele pozytywnych aspektów tego, że lecę. Na przykład to, że jemy na obiad na co tylko mam ochotę. Leniwe, schabowy z ziemniakami i mizerią, żurek... będę tęskniła za tymi domowymi obiadkami. 
Przeglądając mój plan lotów coś mnie tknęło żebym sprawdziła dozwolone wymiary i wagę walizek. Pierwsze linie lotnicze to British Arlways - sprawdzone, wszystko się zgadza. Jednak przy sprawdzaniu drugich linii lotniczych - American Airlines oczy wyszły mi na wierzch z przerażenia. Moja walizka podręczna, z którą miałam wejść na pokład jest za szeroka, o uwaga 4cm! 
Na szczęście dowiedziałam się, że w najgorszym wypadku będę musiała dopłacić 25$ i nadać jako bagaż rejestrowany. A w najlepszym obsługa lotniska przymknie oko i puści mnie z tą walizką. Ta druga opcja o wiele bardziej mi się uśmiecha, więc mam nadzieję, że obsługa będzie miała tego dnia dobry humor.


Wczoraj hsis poprosiła mnie żebym powiedziała jakich przedmiotów chcę się uczyć. Jutro jej mama jedzie do szkoły i zapisze mnie na nie jeśli będzie taka możliwość. Wybrałam to, co mnie najbardziej interesuje, czyli anatomia, biologia, chemia i wszystko co związane ze zdrowiem. Jeśli będę musiała uczyć się matematyki, wybiorę algebrę, a z języków obcych to francuski. Organizacja, z którą jadę narzuciła obowiązkową historię i angielski, więc na to jestem skazana. Chciałabym chodzić również na teatr lub musical, a najbardziej chcę dołączyć do drużyny cheerliderek. Jeszcze jedną rzeczą, którą chcę spróbować to gra w tenisa. Grałam w to tylko raz w życiu i bardzo mi się podobało. Zobaczymy co z tego wszystkiego wyjdzie :)


czwartek, 4 sierpnia 2016

Zostało 5 dni, jadę na koncert!

Czy ja już nie wspominałam o tym jak ten czas szybko leci? Jeszcze tylko niecały tydzień i lecę. Pisząc tego bloga chwilami czuję się jakbym opisywała nie swoje, ale czyjeś życie. Po prostu nie mogę uwierzyć, że to moja "przygoda". Nawet pakując swoją walizkę nie byłam w stanie uświadomić sobie, że nie będzie mnie przez 10 miesięcy w domu. Dużo osób pyta mnie czy się nie boję lecieć sama na inny kontynent a w dodatku na tak długo. 
Moja odpowiedź brzmi: NIE WIEM. Po prostu jeszcze to do mnie nie dotarło i nie wiem kiedy dotrze... Może na lotnisku, albo u host rodziny, a może już jutro? 


Ostatnio dużo się u mnie dzieje.

W weekend rozmawiałam z hostami przez FaceTime. Wtedy moi rodzice też z nimi rozmawiali. Już są trochę spokojniejsi bo poznali ludzi, do których lecę i wiedzą, że będę pod dobrą opieką. To naprawdę cudowna rodzina i cieszę się, że to właśnie do nich trafiłam. Rozmawiając z nimi czuję, jakbyśmy znali się od dawna. Jeszcze w sierpniu jadę z host siostrą, Maddy na koncert zespołu 5 Seconds Of Summer! Czy nie zapowiada się wspaniale? Już nie mogę się doczekać!
A w poniedziałek miałam ściągany stały aparat ortodontyczny. Tuż po jego zdjęciu miałam dziwne uczucie... jakbym miała "gołe zęby". W końcu towarzyszył mi 24/h przez rok i zdążyłam się do niego przyzwyczaić. No i tego dnia pierwszy raz w życiu miałam też piaskowane zęby. Czułam jakby ktoś pod dużym strumieniem sypał piaskiem (w zasadzie to nie wrażenie, tak jest na prawdę) no i ten smak piasku z nutką wiśni. W końcu wszystkiego trzeba w życiu spróbować! :) 
We wtorek spotkałam się ze znajomymi. Nie mogę sobie wyobrazić, że nie zobaczę ich przez 10 miesięcy! Wieczorem obejrzałam film "Zanim się pojawiłeś". To najlepszy film jaki obejrzałam w ostatnim czasie. 
Każdego dnia znajduje coś w domu, co może mi się przydać w Ameryce, więc dopakowywuje to do walizki. Mam nadzieję, że nie będę miała problemu z jej zamknięciem :)


wtorek, 2 sierpnia 2016

Sztuka pakowania...

Pakowanie nie jest trudną czynnością. Do czasu.... kiedy nie musisz się spakować na 10 miesięcy. Jak pomieścić wszystkie niezbędne rzeczy w JEDNEJ walizce! To pytanie zadawałam sobie od dawna. 
I na tym zaprzestałam, aż do dnia, w którym wyłożyłam na łóżko wszystkie rzeczy, które chcę ze sobą zabrać. Moich "niezbędników" robiło się coraz więcej, a miejsca na łóżku zaczynało brakować. Moja przyjaciółka, kiedy zobaczyła zdjęcie, spytała czy spakowałam ze sobą cały pokój, haha. Powiedzcie mi jak mam wybierać między moją ulubioną granatową, a czarną bluzą? Albo jeansami bardziej lub mniej ciemnymi? Przecież to wszystko mi się przyda! Pewnie nie wiecie, bo skąd moglibyście wiedzieć, ale ja KOCHAM bluzy! Wydaje mi się, że jest to moja ulubiona część garderoby i gdyby nie te upały mogłabym w nich chodzić codziennie. Najgorsze jest to, że zajmują dużo miejsca w walizce i przynajmniej połowę z nich muszę odrzucić. Ale wróćmy do tego pięknego wieczoru, w którym wszystkie potrzebne rzeczy trafiły na łóżko. Przez dobrych parę minut zerkałam raz na łóżko, raz na wielkość walizki i tak na zmianę. Nawet ją rozłożyłam żeby sobie zwizualizować te wszystkie rzeczy w 94 litrowym bagażu. Wszystko na marne, nie wiem jakbym tego chciała, wszystko co wyłożyłam nie zmieści się. Jako, że robiło się już późno, a oczy same mi się zamykały przeniosłam wszystko na podłogę a dalszą część pakowania przełożyłam na następny dzień. Zasnęłam ze świadomością tego, że jutro czeka mnie nie lada wyzwanie.
Następnego dnia na szczęście z pomocą przyszła mama. Co ja bym bez niej zrobiła? <3 Pomogła mi w selekcji rzeczy, z których mam zrezygnować. O dziwo nie było tych rzeczy tak dużo. Po zapakowaniu wszystkiego oprócz kosmetyków i innych dupereli, których teraz potrzebuje nadszedł moment na ważenie. Warto dodać, że nie musiałam siadać na walizce żeby jej dopiąć (miałam jeszcze trochę wolnego miejsca). Tadamm waga pokazywała 17 kg, a limit wynosi 23kg! Wiecie co to dla mnie oznacza?! Mogę jeszcze coś dopakować! Dołożyłam jedynie jeszcze jedną bluzę. Stwierdziłam, że w Stanach się jeszcze obkupię (wiecie, te ich -70% promocje są kuszące... haha) więc nie ma sensu pakować wszystkiego tylko po to, żeby potem robić sobie problem z nadbagażem w drodze powrotnej. Kolejna walizka (tym razem malutka) to walizka kabinowa. Tam spakowałam rzeczy które przydadzą mi się na orientation w Nowym Jorku, żebym nie musiała już otwierać tej ogromnej. Dodatkowo będę jeszcze miała plecak, gdzie spakuje wszystkie rzeczy, które będę musiała mieć pod ręką (bilety, paszport i takie tam). Także możecie być ze mnie dumni :) Do wylotu zostało 7 dni a ja już prawie jestem spakowana. 

Oto kilka rad, które z pewnością ułatwią to zadanie nie tylko exchange studentom, ale każdemu kto wybiera się na wakacyjną podróż.

  • Nie pakuj się na ostatnią chwilę - oszczędzi ci to dużo stresów i nerwów, że możesz nie zdążyć na samolot lub pociąg.
  • Zrób wcześniej listę rzeczy, których będzieć potrzebował/a - dzięki niej z pewnością o niczym nie zapomnisz
  • Użyj torby próżniowej - dzięki niej twoje ubrania zajmą połowę mniej miejsca w walizce czy torbie. 
  • Zapakuj naszyjniki w folię spożywczą - pewnie znacie to uczucie kiedy jesteście na wyjeździe, chcecie założyć jakiś wisiorek, a wszystkie są poplątane? Jeśli tak, to jest to sposób stworzony dla was.
  • Włóż w buty skarpetki - to z pewnością sprawi, że w twojej walizce zrobi się choć trochę więcej miejsca.
  • Zabezpiecz kosmetyki przed rozlaniem - tu znowu z pomocą przychodzi folia spożywcza. Odkręć zakrętkę, połóż na nią kawałek folii, a następnie zakręć pojemnik. Dzięki temu będziesz miał/a pewność, że nic się nie wyleje.

sobota, 30 lipca 2016

Moje sposoby na naukę języków obcych

W swoim życiu uczyłam się paru języków. Począwszy od angielskiego, francuskiego w gimnazjum oraz łaciny i hiszpańskiego w liceum. W szkole nie było łatwo nauczyć się dużej ilości słówek + ogarniać gramatykę. Nie mówiąc już o tym, że wszystkie te języki mi się mieszały. Nie twierdzę, że mówię biegle w tych wszystkich, ale jakieś tam podstawy mam. Testowałam wiele sposobów, które miały pomóc w nauce. Jedne się sprawdziły, a inne nie. Wiadomo, każdy ma swoje niezawodne sposoby. Tutaj przedstawię te, które są dla mnie najskuteczniejsze.

1. KOJARZENIE - ta metoda przydaje się w uczeniu słówek. Kiedy z dnia na dzień musiałam nauczyć się ich 100 a niejednokrotnie więcej, trudno było je wkuć na pamięć i pamiętać za parę godzin już nie mówiąc o następnym dniu. Każde słówko z czymś sobie kojarzyłam, 
np. słówko ang. "pale" (pol. blady) - mam jasną karnację, więc wyobraziłam sobie siebie jak palę papierosa. I w ten sposób zapamiętałam, że jestem pale, czyli blada, bo palę.

2. ŚCIĄGI - taak robiłam ściągi... nie po to żeby z niej ściągać, ale się z nich nauczyć. Na karteczce pisałam słówka, których za nic nie mogłam wkuć albo z czymś skojarzyć. Czytałam ją sobie wiele razy i wiecie co? Może to dlatego, że jestem wzrokowcem ale zawsze te słówka napisane na karteczce pamiętałam na sprawdzianie, a zdarzało się, że zapominałam o tych "oczywistych"

3. KARTECZKI PRZYLEPNE - sprawdziły się w językach, których uczyłam się od podstaw, nieco później. Na każdej był napisany 1 wyraz wraz z wymową, który trzeba było przykleić na przedmiocie, który opisywał, np. franc. La porte (pol. drzwi) - na drzwiach. Przechodząc obok tych rzeczy patrzyłam na karteczki. Ten sposób nie jest dobry kiedy trzeba nauczyć się słówek z dnia na dzień ale jak macie więcej czasu to jest to naprawdę świetna rzecz. 

4. OGLĄDANIE FILMÓW - jeśli już znasz choć podstawy języka, to jest to moim zdaniem najlepszy sposób. Kto nie lubi oglądać filmów? Przyjemne z pożytecznym.

5. MAPA MYŚLI - kiedy w szkole musiałam nauczyć i przypomnieć sobie wszystkie czasy gramatyczne, których do tej pory się uczyliśmy wszystko mi się mieszało. W tym celu sporządzałam mapę, gdzie pisałam wszystkie czasy, a pod nimi ich konstrukcję.

6. CZYTANIE KSIĄŻEK - tu już trzeba trochę bardziej "ogarniać" wybrany język. Bo kto lubi czytać kiedy nic nie rozumie... Wiadomo nie jesteśmy omnibusami i nie musimy znać wszystkich słówek, google tłumacz - też dla ludzi. Jednak kiedy nie znamy ich wielu, bywa to męczące i może nas zrazić, dlatego moja rada jest taka żeby nie wybierać książek, które są pisane "trudnym" językiem.
A jakie są wasze sprawdzone sposoby?

                                                   ***


Do mojego wylotu zostało 10 dni!!!! A ja jeszcze się nie spakowałam. Mam jeszcze czas, prawda? Jedyne co zrobiłam to wyciągnęłam wszystkie rzeczy, które mam w planie wziąć ze sobą. Już sama nie wiem czy dociera do mnie to, że lecę i to na 10 miesięcy czy też nie. Jeszcze niedawno (przynajmniej tak mi się wydawało) bardziej to do mnie docierało. To nie tak, że w ogóle nie wierzę, że lecę. Po prostu nie wierzę, że na tak długo. Czuję się jakby był to zwyczajny wakacyjny max. 2 tygodniowy wyjazd.


czwartek, 28 lipca 2016

Jak to jest z tym moim angielskim?

Zacznijmy od tego, że już od dziecka byłam zafascynowana tym "amerykańskim życiem". High School Musical był moim ulubionym filmem, który mogłam oglądać non stop. Ta olbrzymia szkoła, śpiewanie piosenek na stołówce i cała historia Troya i Gabrieli, no po prostu bajka! We wszystkich filmach amerykańska szkoła była po prostu inna niż w Polsce i może dlatego to mi tak imponowało.
Swoją przygodę z językiem angielskim zaczęłam już w przedszkolu, gdzie rodzice zapisali mnie do Helen Doron (szkoły angielskiego dla najmłodszych). No tak, ale co 4 letnie dziecko może wynieść z takich zajęć? Przecież jeszcze nie zna literek a co dopiero się uczyć i to w tym wieku? Otóż może, i to wiele. Oczywiście ta cała "nauka" odbywała się poprzez zabawę. Na tych zajęciach nie tylko uczy się angielskiego, ale też przełamywania barier w mówieniu i pewności siebie. Może to właśnie dzięki tej szkole dzisiaj nie mam problemu i nie wstydzę się mówić w innym języku nawet jeśli z moich ust brzmi to komicznie. Do dziś podśpiewuje sobie piosenkę, której nauczyłam się właśnie tam z miesiącami, kiedy za nic nie mogę sobie przypomnieć jak był sierpień po angielsku...
Odkąd pamiętam moja ciocia mieszkała w Ameryce. W ostatniej grupie przedszkola, kiedy miałam 6 lat poleciałam na pół roku właśnie do niej. 
 Nie pamiętam jak wtedy dogadywałam się z innymi, przecież w wieku 6 lat nie znałam tego języka na tyle żeby się dogadać (oprócz podstawowych słówek: thank you, please, hello, bye itp). Jakoś musiałam dawać sobie radę. Myślę, że to tam nastąpił duży postęp w mojej nauce mówienia po angielsku. Mówią, że najbardziej "chłonny" jest młody umysł. Zresztą chcąc, nie chcąc byłam skazana na słuchanie tego języka. 
W kolejnych latach uczyłam się angielskiego w podstawówce, gimnazjum i teraz w 1 klasie liceum. Tyle, że w szkole nauka angielskiego polegała nie na mówieniu, ale uczeniu się gramatyki, której po prostu nie trawię na przemian ze słówkami (ale to już w gimnazjum).
Jak już wspominałam moim ulubionym filmem z dzieciństwa był High School Musical a jako, że uwielbiam śpiewać był po prostu dla mnie stworzony! Znałam wszystkie piosenki na pamięć - tłumaczyłam je sobie, żeby wiedzieć o czym śpiewam. To był mój pierwszy krok w samodzielnej nauce angielskiego. Z czasem zaczęłam oglądać filmy po angielsku, a nieco później czytać książki pisane "prostym" językiem.
Parę lat temu poleciałam z moją najlepszą przyjaciółką (z którą zresztą znam się od przedszkola) na wakacje do USA. Tam dotarła do mnie myśl: hejj ty rozumiesz co ludzie do ciebie mówią po angielsku!! Z mówieniem było nieco gorzej, ale nie tak żebym się nie dogadała. Czasem brakowało mi jakiegoś słówka albo nad zwyczajniej wylatywało mi z głowy. Tam nieznajomi uśmiechali się i pytali jak się mam, a w sklepach ludzie mówili, że mam fajny akcent. Do dzisiaj nie wiem czy to miał być komplement czy nie... hahah
Na dzień dzisiejszy mogę spokojnie powiedzieć, że dogaduje się po angielsku. Może nie mówię tak płynnie z akcentem i poprawnie gramatycznie, ale hej jadę na wymianę po to żeby się tego nauczyć. Rozmawiając z host rodzinką nie miałam większych problemów. Lecąc do USA najbardziej się obawiam, że nie poradzę sobie w szkole. Co jeśli nauczyciel będzie mówił tak szybko, że nic nie zrozumiem? Nie znam przecież wszystkich słówek po angielsku już nie mówiąc o przedmiotach takich jak np biologia gdzie posługują się specjalistycznym słownictwem. Mam nadzieję, że nie będzie tak źle :)





poniedziałek, 25 lipca 2016

Przygotowania

Za 15 dni mam samolot do Ameryki! Nie wiem kiedy to zleciało. Czuję jakby od końca roku szkolnego minął może tydzień, a tu zbliża się koniec lipca. 
Wczoraj wróciłam z nad morza Bałtyckiego. Idealna pogoda na plażowanie
sprawiła, że się opaliłam, co w moim przypadku nie jest takie łatwe. Dzień przed
naszym wyjazdem otworzyli nawet promenadę, z której doskonale było widać zachód słońca. Morze, piasek, tatuaże z henny, kolorowe warkoczyki, przejażdżki segwayem i statkiem, wieczorne karaoke to tylko nieliczne wyrazy, które kojarzą mi się i opisują to miejsce. Ostatni raz byłam nad Polskim morzem kiedy miałam 2 latka ale jestem pewna, że jeszcze nie raz tam wrócę :)
Powoli zaczynam myśleć nad tym co spakować do USA. Zapisuje co muszę ze sobą zabrać, a co jeszcze dokupić. Na mojej zakupowej liście znajdują się takie rzeczy jak: 
  • lekarstwa  (lepiej dmuchać na zimne. Nie wiem czy w Ameryce są dostępne takie same leki jakie są w Polsce. Poza tym są sprawdzone i wiem, że na mnie działają)
  • prezenty dla host family
  • mini kosmetyki (pasta do zębów, krem do rąk i takie tam duperele)
  • jednorazowa karta do telefonu (przyda się żeby rodzice byli spokojni, że mają ze mną jakiś kontakt w trakcie podróży)
I to chyba na tyle z rzeczy, które muszę kupić. Przede mną jeszcze pakowanie, czyli chyba najtrudniejsza część. Przynajmniej tak mi się wydaje. Wizja tego, że muszę się spakować na rok w jedną walizkę jeszcze o określonej wadze plus torbę podręczną nie jest łatwa. Patrząc na moją listę rzeczy, które chcę ze sobą zabrać, a walizkę coś czuje, że będę musiała z niektórych rzeczy zrezygnować. 
Choć w głębi duszy mam nadzieję, że to nie będzie konieczne. Trzymajcie kciuki :)

środa, 13 lipca 2016

Kucharki ze mnie nie będzie, ale przepisy są!

Czy Wam też wakacje mijają tak szybko? Jak dla mnie za szybko.
Dzisiaj chciałabym pokazać wam kilka prostych i szybkich do zrobienia przekąsek.
Nigdy nie byłam jakąś wybitną kucharką. Niejednokrotnie rozgotowywałam makaron, już nie mówiąc o tym, że notorycznie zapominam posolić wodę przed jego ugotowaniem. Poniższe dania nie wymagają jakiś uzdolnień kulinarnych i raczej każdy się z nimi upora.

1. PANCAKES 
Tak wiem, że chyba każdy wie jak je zrobić, a jak nie to w internecie znajdzie mnóstwo różnych przepisów ale tu po prostu nie mogło ich zabraknąć. Ci którzy mnie znają wiedzą doskonale, że uwielbiam naleśniki i mogłabym je jeść codziennie.

SKŁADNIKI (na ok. 8 pancaków)


  • 1 jajko                   
  • 7 (czubatych łyżek mąki)
  • 250ml mleka
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • szczypta cukru
  • 1 łyżka oleju
PRZYGOTOWANIE
Wszystkie wymienione wyżej składniki wrzucić do jednej miski i dokładnie wymieszać. Rozgrzać patelnie i nalewać za pomocą chochli. Jeśli ciasto przykleja się do patelni należy polać ją odrobiną oleju. Kiedy pancake się zarumieni należy przerzucić go na drugą stronę. Po uzyskaniu złocisto-brązowego koloru można go ściągnąć z patelni.
Ja do swoich dodałam jogurt naturalny i owoce (równie dobrze a nawet jeszcze lepiej sprawdza się nutella). 

2. SAŁATKA Z FETĄ
To chyba jedno z najszybszych a jednocześnie najzdrowszych lunchy jakie tu się pojawią.

SKŁADNIKI
  • sałata lodowa
  • pomidory koktajlowe
  • ser feta
  • oliwa z oliwek
  • sól
  • pieprz
PRZYGOTOWANIE
Pomidory przekroić na pół, fetę na kosteczki a sałatę podrzeć na małe kawałki. Wszystko wrzucić do miski i polać oliwą z oliwek. 
Doprawić solą i pieprzem do smaku.

3. TOSTY
Tosty są równie popularne i nie wymagają instrukcji ale również nie mogło ich tu zabraknąć. 

SKŁADNIKI
  • chleb tostowy 
  • szynka
  • ser
  • masło
  • awokado
PRZYGOTOWANIE
Tu chyba nie muszę tłumaczyć jak się robi tosty ;p








4. KOKTAJL TRUSKAWKOWY

SKŁADNIKI
  • truskawki
  • mleko
  • cukier
PRZYGOTOWANIE
Truskawki zblendować, dodać mleka i odrobinę cukru.




5. JOGURT Z OWOCAMI 


SKŁADNIKI
  • jogurt naturalny
  • owoce
  • płatki kukurydziane lub kruszkonka
PRZYGOTOWANIE
Zblendować truskawki, dodać jogurtu. Wszystko posypać płatkami kukurydzianymi lub kruszonką na na koniec ozdobić owocami.






A wy macie jakieś swoje ulubione dania/przekąski, które moglibyście jeść non stop?

                                                                        ***                                                                                   
Dzisiaj byłam na spotkaniu dotyczącym wymiany zorganizowanym dla wszystkich exchange studentów z Polski z biura podróży, z którym lecę. Tam, mogliśmy zadawać pytania jakie tylko nasunęły nam się do głowy. Na to spotkanie specjalnie przyjechała koordynatorka z Ameryki i chłopak, który właśnie wrócił z wymiany. Dzięki nim już wszystko (mam nadzieję) wiem i co najciekawsze, opowiadali czego mogę się spodziewać i na co uważać. Jak chcecie wiedzieć jak to wszystko wyglądało dokładniej to piszcie. Chętnie napiszę o tym kolejnego posta :)



czwartek, 30 czerwca 2016

Jak było z tą vizą

29 czerwca miałam umówioną wizytę w ambasadzie na godzinę 10:30. Nie wiem skąd wzięła się ta godzina. Z własnego doświadczenia i z tego co mówią inni słyszałam, że wszyscy załatwiali vize o wcześniejszej porze. Ja nie narzekam, przynajmniej się wyspałam. Jako, że podczas składania wniosku było napisane żeby nie przychodzić wcześniej, a nie uśmiechało mi się czekać przed budynkiem, byłam na miejscu punktualnie. Nie jestem jeszcze pełnoletnia więc mogłam wejść z mamą (zawsze to raźniej). 


Zapomniałam zrobić zdjęcia jak wygląda ambasada z zewnątrz więc wzięłam z google
Na wejściu musiałam dać do wglądu swój paszport i oddać telefon. Potem przeszłam przez bramkę (taką jak na lotnisku) i mogłam iść dalej. W kolejnym punkcie ponownie dałam paszport,
potwierdzenie zapisu na spotkanie i jeszcze dokument, na którym było napisane o jaką vizę się ubiegam. Na koniec dostałam numerek, taki jak na poczcie i zostałam skierowana do okienka. 
Tam ponownie dawałam paszport i potwierdzenie zapisu oraz wpłaty po czym musiałam przejść do kolejnego okienka. Już nie będę pisała, że dawałam paszport bo to robi się nudne. Wiadomo jest to procedura, której nie da się obejść. W każdym razie przy każdym okienku go dawałam. Przy okienku nr 2 pobrano ode mnie odciski wszystkich palców. Najpierw 4 palce lewej ręki, potem prawej a na koniec oba kciuki. I nadeszła chwila kiedy czekałam na ostatnie trzecie okienko gdzie miałam rozmawiać z konsulem. Gdy już wysiedziałam swoje w kolejce na tablicy wyświetlił się mój numerek. Podeszłam, a tam pani się mnie zapytała czy umiem i czy możemy rozmawiać po angielsku.  
Jestem ciekawa czy ktoś jej kiedyś odmówił i dostał vize. Wolałam jednak nie ryzykować. Umiem skleić jakieś zdania po angielsku poprawne lub mniej ale dogadać się dogadam. 
Pani zapytała się mnie: 
- jaką chce vizę
- po co tam jadę
- do jakiej szkoły będę chodziła 
- czy jakaś rodzina będzie mnie gościć
- w jakim mieście będę mieszkała
- na ile jadę
- czy byłam kiedyś za granicą a jak tak to gdzie...
- czy byłam kiedyś w USA a jak tak, to ile razy i na jaki czas...
Potem spytała się mojej mamy czy to ona i mój tata będą mnie utrzymywać i wysyłać pieniądze oraz jaki jest ich zawód. 
Na koniec zapytała się mnie czy mam do niej jakieś pytania, uśmiechnęła się i powiedziała "Your visa is approved".
Teraz tylko muszę czekać, aż przyjdzie paszport i witaj przygodo! 
Chwilami zapominam, że lecę na 10 miesięcy i zostawiam wszystko. Nawet w dzień zakończenia roku miałam wrażenie, że przecież zaraz tu wrócę. Póki co, muszę nacieszyć się wakacjami, które nie będą trwały 2 miesiące, bo na początku sierpnia, zaczyna się rok szkolny w mojej nowej szkole.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Energyladnia, Tatralandia, park linowy, czyli wycieczka szkolna

NIE oficjalnie wakacje zaczęłam już w drugim tygodniu czerwca. Nauczyciele już wystawili nam oceny, więc nie musimy się uczyć na sprawdziany czy kartkówki. Na lekcjach oglądamy filmy albo kończymy tematy z książek. W każdym razie nic ciekawego się nie dzieje.
Ostatnio w Dzień Dziecka mieliśmy dzień sportu połączony z ProjektemFIT czyli olimpiadzie, w której brałam udział. W tym dniu odbywały się mecze międzyklasowe m.in w siatkówkę, koszykówkę czy piłkę nożną. Był konkurs na najlepszy doping i nie zabrakło stoisk z lemoniadą i zdrowym jedzeniem.
Od 13 do 17 czerwca byłam na wycieczce szkolnej w Zakopanym i na Słowacji. Było bardzo fajnie!! Codziennie mieliśmy masę atrakcji i niezapomnianych przygód. Ale zacznijmy od początku...

DZIEŃ 1 - WIELICZKA
Wyjazd spod szkoły mięliśmy zaplanowany na 7.30. Jak to zazwyczaj bywa na wycieczkach wyruszyliśmy z 40 minutowym opóźnieniem. Po drodze do miejsca zakwaterowania zwiedziliśmy kopalnie Soli w Wieliczce. Nie było to nudne zwiedzanie gdzie trzeba iść za przewodnikiem i słuchać co mówi. Dostaliśmy strój roboczy, kask, latarkę i ruszyliśmy pod ziemię. Nie wiem jak ten przewodnik się tam odnajdywał i bez mapy wiedział gdzie mamy się kierować. Te korytarze przypominały labirynt bez wyjścia. Każdy dostał swoje zadanie. Ja musiałam rozwalić ogromny kawałek kamienia solnego na mniejsze części grubym pniem.
Potem ruszyliśmy dalej autokarem do miejsca gdzie mięliśmy się zakwaterować. Z pokoju mięliśmy widok na góry a przed wejściem do domków było patio gdzie stały ławki i huśtawki a nawet trampolina. 
Na miejscu zjedliśmy obiadokolacje i do ciszy nocnej mięliśmy czas wolny.


DZIEŃ 2 - JASKINIE I NIEKOŃCZĄCA SIĘ WYPRAWA
Tak wyglądało wyjście z jaskini
Tego dnia spacerowaliśmy po Dolinie Kościeliska. Z uśmiechem na twarzy weszliśmy do autokaru zmierzając do naszego celu. Jak sama nazwa wskazuje miała to być dolina. Byliśmy przekonani, że za bardzo się nie zmęczymy bo przecież dolina to dolina, wysokich gór nie będzie. I tu się rozczarowaliśmy a raczej zawiedliśmy swoją głupotą. Były góry i to wysokie i strome, na których nie jedno z nas się przewróciło. Co prawda na początku szliśmy doliną a droga wydawała się niekończącym szlakiem, tak później musieliśmy wdrapać się po drabinie do jaskini. W środku znajdował się tunel, w którym zamontowany był łańcuch, którego trzeba było się trzymać żeby wejść na górę. Wyjście z tej jaskini graniczyło z cudem. Nie dość, że było stromo to jeszcze ślisko bo padał deszcz. Na jednej jaskini się nie skończyło... Następny punkt to Jaskinia Raptawicka. I znowu żeby do niej dotrzeć najpierw trzeba było się do niej wspiąć po górze. I nie, to nie była ostatnia jaskinia. W kolejnej korytarze były tak małe, że musieliśmy przejść ją na czworaka. W niej byłam bardziej skupiona na tym żeby moja głowa nie spotkała się z kamieniem niż żebym się nią zachwycała. W międzyczasie zaczął padać a w zasadzie lać deszcz. Cali mokrzy wróciliśmy do autokaru z czego kierowca nie był zachwycony.


   











DZIEŃ 3 - PARK LINOWY
Trzeciego dnia poranny jogging miałam zaliczony. Szliśmy z 30 minut pod górę tylko po to żeby zobaczyć fontannę i fragment pałacowych schodów zachowanych do dnia dzisiejszego. Nie wiem co może być w tym takiego fascynującego. Kazali się zachwycać, to nie będziemy odbierali nauczycielom tej przyjemności i na naszych twarzach co jakiś czas pojawiała się entuzjastyczna mina podziwiająca stare schody. Potem zobaczyliśmy małą i dużą Krokiew na której triumfował Adam Małysz. Następne odwiedzone przez nas miejsce to Krupówki. Tam mięliśmy pół godziny czasu wolnego. Pochodziliśmy sobie trochę po czym zobaczyliśmy McDonalda i aż żal było nam do niego nie wejść.
Najlepsze, czyli park linowy zostawili na koniec. Składał się z 3 punktów. Pierwsza to zwykły park linowy gdzie były przeszkody. Na początku byłam przerażona wysokością i przytulałam się do każdego napotkanego drzewa, które osiąkało żywicą. Z czasem zostawiłam je w spokoju i lina mi w zupełności wystarczała. Kolejny był zjazd tyrolką XXL (350m) Trasa składała się z 3 zjazdów. Przed ostatnim nie złapałam się liny i cofnęłam się na środek tyrolki tuż nad miejscem gdzie pasły się krowy. Do pomocy wkroczył pan, który musiał wejść między jakże miłe, muczące stworzenia i rzucić mi linę transportując do kolejnej stacji. Ostatni był skok z wieży mocy z 14m. Ja z niej nie skoczyłam czego teraz żałuje. Bałam się wejść na tą wysoką drabinę, a co dopiero z skakać z samej góry. W tamtym momencie gdybym miała wybierać między zjedzeniem rodzynek, a skokiem z tej wieży wygrałyby rodzynki (których nienawidzę). Gdyby ta decyzja miała zapaść dzisiaj: skoczyłabym.
Część grupy, która już skorzystała z tych atrakcji mogła wrócić do autokaru. I tu zaczął się problem bo nie wiedzieliśmy jak wrócić. Wybraliśmy drogę przez las, która jak się później okazało była prawidłowym zejściem. Schodziliśmy z 20 minut a nie obyło się bez ulewy. Byliśmy cali mokrzy i co jakiś czas wyciskaliśmy wodę z ubrań żeby nie były tak ciężkie. Cała torba mi przemokła i miałam tylko nadzieję, że telefon jeszcze "żyje". Druga część grupy przyszła chwilę po nas. Oni w porównaniu do nas wiedzieli jak wrócić. Zatrzymało ich jedynie stado owiec, które przechodziło przed nimi. 

DZIEŃ 4 - TATRALANDIA
Po śniadaniu z samego rana ruszyliśmy na Słowację. Tam główną atrakcją była Tatralandia, czyli aquapark. Jednak zanim tam dotarliśmy pojechaliśmy do kolejnej... jaskini. Tym razem Jaskinia Swobody (największa na Słowacji) . Nie żebym miała coś do jaskiń :p Jedyne co z niej zapamiętałam to to, że były tam jeziorka z czystą i przejrzystą wodą oraz że było lodowato. To ta powinna nazywać się Mroźna. Założenie tam krótkich spodenek nie było najlepszym pomysłem. W Tatralandii mieliśmy 3 godziny. Było tam mnóstwo zjeżdżalni, na których zjeżdżało się na pontonach albo na macie i basenów z ciepłą wodą. Na środku jednego basenu był nawet barek gdzie można było kupić picie. Wieczorem było ognisko ale że tego dnia był mecz Polska-Niemcy większość osób poszła go oglądać. 
Nie wiem co jest takiego fajnego w patrzeniu na piłkę, ale o gustach się nie dyskutuje. Obejrzałam jedynie ostatnie 5 minut i to mi w zupełności wystarczyło.

DZIEŃ 5 - ENERGYLANDIA

Ostatni dzień wycieczki spędziliśmy w parku rozrywki Energylandia. Nie zdążyliśmy dobrze wejść a już się rozpadało. Jedyny plus był taki, że wtedy były małe kolejki, jednak nie trwało to długo.  Przez 3 godziny zdążyłam wejść jedynie na 4 atrakcje. Było to kino 7D, splash battle, czyli armatki wodne, z których pływając strzelało się do innych, kolejny to spływ kopalnią złota gdzie wyszłam cała mokra  (włącznie z butami i włosami) i ostatnia Atlantis gdzie płynęło się łódką po falach. Największe kolejki były na roller coaster. 
Kiedy zobaczyłyśmy jak długa jest ta kolejka szybko zrezygnowałyśmy z pomysłu         żeby w niej stać. Do Warszawy wróciliśmy ok 21.


Z tej wycieczki najbardziej utkwiły nam w pamięci deszcz i kamienie, które towarzyszyły nam codziennie. Nawet przed wejściem do naszego pensjonatu nie było nic innego jak tylko... kamienie.
To była nasza ostatnia wycieczka szkolna przed wakacjami i zaliczam ją do jak najbardziej udanych!

Już wielkimi krokami zbliża się moja przygoda z wymianą. Zostało 50 dni. Niedawno wypełniłam wniosek o spotkanie w ambasadzie w celu załatwienia vizy studenckiej. Teraz muszę tylko czekać aż wyznaczą mi termin i wtedy będę już miała wypełnione wszystkie formalności. 


sobota, 4 czerwca 2016

Blisko, coraz bliżej...

Do mojego wyjazdu zostało już tylko 66 dni!!!
 Czas leci nieubłaganie.... Jeszcze niedawno składałam aplikacje a wylot wydawał się odległą przyszłością tak teraz zbliża się koniec roku szkolnego a co się z tym wiąże – nowy rozdział w moim życiu. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że zostawiam wszystko na 10 miesięcy i lecę za ocean. Nie wiem jak wytrzymam bez mojej rodziny, przyjaciół... W końcu stali się moją „codziennością“ i może nie doceniam tego bo mam ich na co dzień...? Dzięki Bogu ktoś wymyślił genialny wynalazek jakim jest internet! Skype to może nie to samo co wspólne wypady ale zawsze będę mogła ich zobaczyć. Póki co korzystam z każdej chwili żeby ze wszystkimi spędzić jak najwięcej czasu. 
Często wyobrażam sobie jak będzie tam gdzie trafię. Nie wiem czy to dobrze czy źle - w każdym razie nie potrafię sobie nie wyobrażać. Jestem optymistką iiiiii tego się trzymajmy.
Jednej rzeczy jestem pewna. Nie żałuję, że podjęłam tą decyzje i to raczej się nie zmieni. 


Do USA lecę 9 sierpnia z jednym z exchange studentem więc przynajmniej będzie nam raźniej. Rok szkolny zaczyna się parę dni po moim przylocie więc nie będe miała za wiele czasu na „oswojenie się“ z otoczeniem – może to dobrze... przecież ile mozna zapoznawać się z okolicą, tyle wystarczy ;p
A co do mojej host rodzinki – często piszemy na messengerze. Ostatnio wysłałam im paczkę ze słodyczami i albumem, ale jeszcze nie doszła. Jestem ciekawa czy będą im smakowały!




sobota, 28 maja 2016

Host Family!

Nadszedł ten długo oczekiwany (przynajmniej przeze mnie) post! Wreszcie dostałam oficjalnego maila potwierdzającego mój placement! Codziennie sprawdzałam pocztę, bo chociaż wiedziałam gdzie trafię to chciałam wiedzieć coś więcej o mojej host family. 

Będę mieszkała z:

mama - Madea
tata - David
siostra - Madylyn (17l. - jest w moim wieku)
brat - Torren (15l.)
Mają 2 psy, kota i papugę

Ostatnio rozmawiałam z nimi na FaceTime. Już od samego rana stresowałam się, że ich nie zrozumiem albo nie będę wiedziała co powiedzieć. Jak się później okazało nie miałam się czego bać. Rozmawialiśmy ponad godzinę a tematy nam się nie kończyły. Gdyby nie fakt, że musiałam już iść na zajęcia pewnie rozmawialibyśmy jeszcze dłużej :) Ku mojemu zdziwieniu rozumiałam prawie wszystko. Jak nie rozumiałam jakiegoś słówka to mi je tłumaczyli w inny sposób lub opisywali. 

Moja host family ma podobne zainteresowania. Madylyn lubi chodzić na koncerty, gustujemy w podobnych zespołach i wykonawcach.
Ponadto szykują się wycieczki do różnych stanów.  
Zapowiada się wspaniałe 10 miesięcy pobytu w USA :)

Będę chodziła do przedostatniej klasy ale homecoming i prom mnie nie ominą co mnie bardzo cieszy.

Do szkoły mam 2.5 mili, czyli ok. 8 km i będę jeździła do niej samochodem z hsis bo jak to ona twierdzi w szkolnymi autobusami nie jest fajnie jeździć bo jest tam mnóstwo małych dzieci, a w samochodzie będzie mi bardziej komfortowo. 
A tak wygląda budynek mojej szkoły:



środa, 11 maja 2016

Pomysły na prezenty dla host family

Od jakiegoś czasu zastanawiałam się co przywieść dla mojej przyszłej host family. No bo przecież co my moglibyśmy mieć czego nie ma w USA. Wydawałoby się to błahostką bo to przecież tylko prezenty, ale chcę żeby to nie były rzeczy, które zaraz wyrzucą albo będą byle jakie, kupione na ostatnią chwilę. Do głowy nie przychodziły mi żadne pomysły a jak już na coś wpadłam to je szybko odrzucałam: bo co będzie jak im się to nie spodoba, albo po prostu już posiadają taką rzecz? 
Po przemyśleniu wpadłam na parę pomysłów (które pewnie i tak 524656432 razy odrzucę a potem znowu uznam je za dobre), którymi chcę się z wami podzielić. Może choć w małym stopniu pomogę przyszłym exchange studentom, którzy nie wiedzą co kupić.
Oto lista:
      1. PTASIE MLECZKO
       W USA podobno robi furrorę, nie można go tam kupić (no chyba że w    
       Polskim sklepie)



       2. KRÓWKI
      Osobiście ubóstwiam Milanówki. Są produkowane w Polsce więc czemu ich nie 
      podarować

       

        


      3. TORCIKI WEDLOWSKIE
      Jest to na tyle dobry pomysł, że można go zamówić z dowolnym napisem 
     
       

       4. CZEKOLADY Z WEDLA
       Tu jest w czym wybierać :)

                                
      5. ALBUM O POLSCE
       Oczywiście po angielsku. Myślę, że to fajny pomysł bo rodzina może
       zobaczyć skąd pochodzicie.
  

      6. KUBEK Z MOTYWEM POLSKIM
       Może to być napis albo jakieś zdjęcie. Nie do końca jestem do tego pomysłu 
       przekonana bo może się potłuc podczas podróży albo rodzina może ich nie 
       kolekcjonować

                        
      
     7. KSIĄŻKA Z POLSKIMI PRZEPISAMI
      Wypadałoby żeby była po angielsku żeby mogli z niej skorzystać i cokolwiek 
      zrozumieć
       

To chyba na tyle... Nic więcej nie przychodzi mi do głowy. 
A wy macie jeszcze jakieś pomysły?