czwartek, 28 lipca 2016

Jak to jest z tym moim angielskim?

Zacznijmy od tego, że już od dziecka byłam zafascynowana tym "amerykańskim życiem". High School Musical był moim ulubionym filmem, który mogłam oglądać non stop. Ta olbrzymia szkoła, śpiewanie piosenek na stołówce i cała historia Troya i Gabrieli, no po prostu bajka! We wszystkich filmach amerykańska szkoła była po prostu inna niż w Polsce i może dlatego to mi tak imponowało.
Swoją przygodę z językiem angielskim zaczęłam już w przedszkolu, gdzie rodzice zapisali mnie do Helen Doron (szkoły angielskiego dla najmłodszych). No tak, ale co 4 letnie dziecko może wynieść z takich zajęć? Przecież jeszcze nie zna literek a co dopiero się uczyć i to w tym wieku? Otóż może, i to wiele. Oczywiście ta cała "nauka" odbywała się poprzez zabawę. Na tych zajęciach nie tylko uczy się angielskiego, ale też przełamywania barier w mówieniu i pewności siebie. Może to właśnie dzięki tej szkole dzisiaj nie mam problemu i nie wstydzę się mówić w innym języku nawet jeśli z moich ust brzmi to komicznie. Do dziś podśpiewuje sobie piosenkę, której nauczyłam się właśnie tam z miesiącami, kiedy za nic nie mogę sobie przypomnieć jak był sierpień po angielsku...
Odkąd pamiętam moja ciocia mieszkała w Ameryce. W ostatniej grupie przedszkola, kiedy miałam 6 lat poleciałam na pół roku właśnie do niej. 
 Nie pamiętam jak wtedy dogadywałam się z innymi, przecież w wieku 6 lat nie znałam tego języka na tyle żeby się dogadać (oprócz podstawowych słówek: thank you, please, hello, bye itp). Jakoś musiałam dawać sobie radę. Myślę, że to tam nastąpił duży postęp w mojej nauce mówienia po angielsku. Mówią, że najbardziej "chłonny" jest młody umysł. Zresztą chcąc, nie chcąc byłam skazana na słuchanie tego języka. 
W kolejnych latach uczyłam się angielskiego w podstawówce, gimnazjum i teraz w 1 klasie liceum. Tyle, że w szkole nauka angielskiego polegała nie na mówieniu, ale uczeniu się gramatyki, której po prostu nie trawię na przemian ze słówkami (ale to już w gimnazjum).
Jak już wspominałam moim ulubionym filmem z dzieciństwa był High School Musical a jako, że uwielbiam śpiewać był po prostu dla mnie stworzony! Znałam wszystkie piosenki na pamięć - tłumaczyłam je sobie, żeby wiedzieć o czym śpiewam. To był mój pierwszy krok w samodzielnej nauce angielskiego. Z czasem zaczęłam oglądać filmy po angielsku, a nieco później czytać książki pisane "prostym" językiem.
Parę lat temu poleciałam z moją najlepszą przyjaciółką (z którą zresztą znam się od przedszkola) na wakacje do USA. Tam dotarła do mnie myśl: hejj ty rozumiesz co ludzie do ciebie mówią po angielsku!! Z mówieniem było nieco gorzej, ale nie tak żebym się nie dogadała. Czasem brakowało mi jakiegoś słówka albo nad zwyczajniej wylatywało mi z głowy. Tam nieznajomi uśmiechali się i pytali jak się mam, a w sklepach ludzie mówili, że mam fajny akcent. Do dzisiaj nie wiem czy to miał być komplement czy nie... hahah
Na dzień dzisiejszy mogę spokojnie powiedzieć, że dogaduje się po angielsku. Może nie mówię tak płynnie z akcentem i poprawnie gramatycznie, ale hej jadę na wymianę po to żeby się tego nauczyć. Rozmawiając z host rodzinką nie miałam większych problemów. Lecąc do USA najbardziej się obawiam, że nie poradzę sobie w szkole. Co jeśli nauczyciel będzie mówił tak szybko, że nic nie zrozumiem? Nie znam przecież wszystkich słówek po angielsku już nie mówiąc o przedmiotach takich jak np biologia gdzie posługują się specjalistycznym słownictwem. Mam nadzieję, że nie będzie tak źle :)





7 komentarzy:

  1. Czyli że lecisz kolejny raz do USA?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tylko wcześniej byłam turystycznie, a teraz jadę tam na rok do szkoły :)

      Usuń
  2. Też w wieku przedszkolnym uczyłam się w Helen Doron! Choć szczerze mówiąc niewiele mi to dało. Nauczyłam się tylko kilku słówek, a z tego co pamiętam to rzeczywiście było sporo nauki przez zabawę, choć zabawy było niestety znacznie więcej niż nauki :p Zazdroszczę, że już byłaś dwa razy w USA przed wymianą - przynajmniej wiesz czego się spodziewać xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się, ale zawsze coś w tej głowie zostaje :)

      Usuń
  3. Też chodziłam do Helen Doron, ale mnie akurat się tam w ogóle nie podobało :/ Dużo więcej dały mi wyjazdy na kursy językowe w Lomdynie :)
    Kiedy leciesz? Ja 8 sierpnia. Już zaczęłam panikować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lecę 9 sierpnia, więc dopiero od jutra zacznę panikować... :)
      A tak na serio to na razie jestem zajęta ostatnimi zakupami i spotkaniami ze znajomymi i rodziną, więc nie mam na razie czasu o tym myśleć. Bardziej mój wyjazd przeżywają bliscy.

      Usuń
    2. U mnie też rodzina bardziej przeżywa ode mnie, do mnie nadal do końca nie dotarło!

      Usuń